Gdy rozmyślam o wszechświecie, galaktykach, gwiazdach, układach planetarnych, a także o naszej małości wobec ogromu przestrzeni kosmicznej, dochodzę do wniosku, że jesteśmy zadziwiającym gatunkiem, jaki powstał w wyniku ewolucji środowiska naturalnego Ziemi. Zadziwiającym o tyle, że miano Sapiens (z łac. Rozumny), jakim się określamy jako gatunek Homo (z łac. Człowiek), nijak nie przystaje wielu jego przedstawicielom.
I nie ma znaczenia pochodzenie, status społeczny lub materialny, miejsce zamieszkania, wykształcenie czy wykonywana praca. Bo Sapiens, to szczególna zdolność do rozsądnego myślenia i refleksji, rozpoznawania faktów i opierania się o doświadczenie, analizowania szerokiego spektrum oraz dalekosiężnych skutków działań. To szansa, aby na nasze otoczenie, świat i wszechświat patrzeć przez pryzmat naszego wpływu na ich funkcjonowanie oraz z szacunkiem dla jego istnienia i naszej koegzystencji z naturą.
Jesteśmy integralną częścią natury, uwikłaną w twarde zasady i zależną od jej kaprysów. Wierzymy jednak, że mamy ogromną, pozwalającą nam kształtować tę naturę według własnej wizji. Dlatego właśnie brak szacunku gatunku Homo Sapiens dla natury, jest tak naprawdę największą zbrodnią jaką mogliśmy popełnić w swojej mani wielkości, zgubą nie tylko wielu gatunków zwierzęcych i roślinnych, ale także nas samych.
Wiele doniesień prasowych dotyczących zmian geo-klimatycznych pokazuje, że działalność człowieka doprowadziła cały ziemski ekosystem na skraj katastrofy. Połączenie różnorodnych czynników przyspiesza procesy ogrzewania się planety Ziemia. Jednym z głównych jest emisja pyłów oraz tak zwanych gazów cieplarnianych. Są one też w coraz mniejszym stopniu absorbowane i zamieniane na tlen przez roślinność lasów, ciągle masowo wycinanych przede wszystkim w Amazonii, ale także w krajach wysokorozwiniętych zamienianych na tereny zurbanizowane. Nie rekompensują tego masy glonów i roślin w morzach i oceanach, gdyż te również ulegają coraz większemu zanieczyszczeniu, zabijającemu wszelkie życie w obszarach podwodnych.
Jednym z efektów ocieplenia jest topnienie lądolodu na biegunach oraz lodowców wysokogórskich. Niesie to zagrożenie związane z podniesieniem poziomu wody w morzach i oceanach, która może zalewać zamieszkane tereny przybrzeżne, ale także uwalnianiem do atmosfery uwięzionych w lodzie pokładów metanu, który również jest gazem cieplarnianym. Fakt zanikania lodowców ma także wpływ na to, że docierające do powierzchni ziemi ciepło promieniowania słonecznego, nie jest w wystarczającym stopniu odbijane od białej powierzchni lodów, tylko akumulowane i oddawane do atmosfery.
Tak, wiem… za chwilę podniosą się głosy sceptyków, którzy będą próbować przekonywać, że fazy ciepłe-zimne są naturalną konsekwencja cyklu życia planety itd.. Ale pozwólcie Państwo, że będę do tego odnosił się z takim samym pobłażaniem jak do hipotezy, że ziemia jest płaska i niesiona przez słonie stojące na żółwich grzbietach.
Nie mniejszym zagrożeniem ekologicznym jest zanieczyszczenie chemiczne i biologiczne jakie niesione jest w wyniku działalności człowieka do rzek, a nimi do mórz i oceanów. Przykładem mogą być miliony ton nawozów sztucznych używanych w rolnictwie, rozrzucanych po polach przez dziesięciolecia, a systematycznie wypłukiwanych z gleby przez spadający deszcz. Jest to jedna z głównych przyczyn eutrofizacji, inaczej użyźnienia np. Morza Bałtyckiego, w którym powstały doskonałe warunki do rozwoju sinic, m.in. wytwarzających niebezpieczne dla człowieka i zwierząt toksyny. Rozwojowi sinic sprzyjają także coraz cieplejsze warunki klimatyczne i chociaż wydawałoby się, że moglibyśmy się cieszyć z tego, że gorące lato sprzyja wyjazdom na nadbałtyckie wakacje, to w mijającym roku niejedna osoba na własnej skórze (nomen omen) odczuła utrudnienia związane z zamykaniem kąpielisk właśnie z powodu toksycznego zanieczyszczenia wody.
Na wielu zdjęciach satelitarnych widać obszary morskie, gdzie dziesiątkami kilometrów ciągną się „ławice” sinic, które, co gorsza, zużywają rozpuszczony w wodzie tlen. To powoduje, że drastycznie pogarszają się warunki rozwoju wszelkiego innego życia, zarówno przydennych roślin, jak i różnorodnych gatunków ryb oraz innych zwierząt morskich.
Bałtyk jest już prawie w połowie martwy – nie ma w nim życia! Naukowcy zajmujący się tym problemem szacują, że Morzu Bałtyckiemu pozostało kilkanaście, a najwyżej dwadzieścia lat życia. I gdyby nawet we wszystkich krajach nadbałtyckich (przy czym największymi „trucicielami” jest Polska i Rosja) wprowadzić całkowity zakaz używania jakichkolwiek nawozów (nie wspominając o odprowadzanych do rzek ściekach komunalnych i pochodzących z hodowli zwierzęcej), to i tak przez najbliższe 50-70 lat będziemy zasilać rzeki tymi nawozami, gdyż jest ich tak dużo skumulowanych w glebach i sukcesywnie wypłukiwanych przez deszcze. A ekosystem Morza bałtyckiego od momentu „zero ścieków” potrzebowałby jeszcze następnych około 150-200 lat, żeby powrócić do życia i w miarę normalnego funkcjonowania.
Ale uwaga – tak dzieje się nie tylko z Bałtykiem, bo podobne problemy zaczynają dotykać także Morza Śródziemnego, Morza Czarnego, a także coraz większych akwenów Oceanu Indyjskiego czy Oceanu Spokojnego. Bo właśnie na Pacyfiku przez wiele lat utworzyły się dwie tzw. Wielkie Pacyficzne Plamy Śmieci. Są one zbudowane z tworzyw sztucznych, ale nie w postaci butelek czy worków foliowych, tylko rozbitych ma mikro- i nanocząsteczki, które tworzą na powierzchni wody jakby film, a także przenikają do głębszych jej regionów. Rocznie z tego powodu ginie ponad 100 tys. ssaków morskich, a także miliony innych żyjących w morzach organizmów, nie mówiąc o tym, że te toksyczne tworzywa przenoszą się w ramach łańcucha pokarmowego do naszych ludzkich posiłków. I być może niepokój nie byłby aż tak uzasadniony, gdyby nie fakt, że Plamy mają powierzchnię łącznie aż 1,6 mln km² (ponad 5 krotnie większą niż Polska) oraz masę szacowaną na 100 mln ton, przy czym rocznie przyrasta o kolejne kilka procent.
Tak właśnie zmieniamy nasz świat i taki los sami sobie gotujemy. I mało kto, czując stabilny grunt pod nogami, zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę żyje na niezwykłym kosmicznym statku, przemierzającym wszechświat z ogromnymi prędkościami – obiegając Słońce z prędkością średnią ok. 109 tys. km/h, a wraz z Układem Słonecznym krążąc wokół centrum Drogi Mlecznej z prędkością ok. 792 tys. km/h, czyli blisko 220 km/s, co i tak stanowi zaledwie 0,073% c (prędkości światła).
Planujemy i realizujemy coraz bardziej śmiałe misje kosmiczne, podróże na Księżyc i na Marsa, a nawet marzymy o przesiedleniu ludzkiej cywilizacji na odległe planety i do innych układów gwiezdnych. Nie bierzemy jednak pod uwagę, że póki co, to Ziemia jest to jedynym miejscem, gdzie mamy niezbędne do życia zasoby oraz warunki. Czy rzeczywiście zależy nam na tym, aby zniszczyć to co na Ziemi jest nie tylko najpiękniejsze, ale po prostu konieczne, aby ta swoista arka milionów gatunków przetrwała i dała nam szansę dalszego rozwoju cywilizacji?
A gdyby ktoś zapytał, co jest największym wyzwaniem dla ludzkości i oczywiście tym, co polityka i biznes powinny stawiać na pierwszym miejscu, bez wahania odpowiem… To szacunek do pobratymców Homo Sapiens oraz innych gatunków roślinnych i zwierzęcych. Inaczej nigdy nie zrozumiemy, że Homo Cosmicus nie oznacza, że osiągnęliśmy zdolność podróży przez kosmos, ale bycie odpowiedzialnym za oddaną nam pod opiekę planetę Ziemię. MI